Od świąt optymistycznie planuję post podsumowujący mijający rok, okraszony wyborem dwunastu ulubionych zdjęć, wpisów, Waszych komentarzy… Niestety na planowaniu się skończyło, a ja zwyczajnie nie dam rady. Lena od kilku dni konsekwentnie odmawia drzemki, co nie oznacza, że chodzi spać z kurami. Jest przy tym do spółki z bratem rozbrajająco absorbująca, więc „mój czas” został zredukowany do minimum. Na domiar złego dopadł mnie potworny katar, który sprawia, że kicham średnio milion razy na godzinę. Niemniej jednak nie byłabym sobą, gdybym nie zostawiła choć paru zdań i kilku ostatnich ujęć tego wyjątkowo ciepłego zakończenia A.D. 2013.
Archiwum wpisów z miesiąca grudzień, 2013
Poczuć magię

Jeśli istnieje zorganizowana grupa osób genetycznie odpornych na „magię świąt”, tę serwowaną przez media i galerie handlowe, chętnie się do niej przyłączę. Uparcie twierdzę, że kilowatogodziny prądu zmarnowane na „tworzenie atmosfery” już od listopada mogłyby zasilić nie jedną, a kilka naprawdę potrzebujących osób czy instytucji. Nie mówię „nie” dekoracjom, ale sama ograniczam je do choinki i lampek w oknie tuż przed Wigilią. Na dźwięk „Last Christmas” czy „All I want for Christmas” w pierwszych dniach grudnia nie kręci mi się łza w oku, a przeciwnie – wpadam w irytację, która zmniejsza się wraz ze zbliżaniem się właściwych Świąt… Świąt, które bardzo lubię, ale nie za oprawę, a za czas, który się w tych dniach zatrzymuje.
Może sałatkę…? Orzechowo-ananasowo

Nie należę do osób, które omijają kuchnię szerokim łukiem. Mam kilka sprawdzonych przepisów, które na co dzień modyfikuję, uwzględniając upodobania domowników. Kuchnia polska nie jest jednak moją najmocniejszą stroną, a potrawy świąteczne… cóż, bez Babć (niezniszczalnych, szalonych Babć, które bez dwunastu potraw nie wyobrażają sobie Wigilii) musiałabym chyba postawić na garmażerkę. Do pierogów nie mam cierpliwości, śledzi nie lubię, podobnie barszczu, a jak przygotować coś, czego nie można dosmaczyć…? (Tak sobie to tłumaczę ;)) Jedyne, co mogę zaserwować najbliższym, to ryba po grecku i właśnie ananasowo-orzechowa sałatka.
Coś miłego…?

Miałam na dzisiejszy wieczór zupełnie inne plany, ale wczorajsza rekordowa liczba polubień wspólnego zdjęcia Leny i Kuby skłoniła mnie do wrzucenia niniejszego wpisu. Miłego oglądania, Kochani!
Był sobie smoczek, część druga…

i ostatnia. Nasza historia ze smoczkiem dobiegła końca. Z Kubą poszło równie łatwo, co z Lenką – wystarczyło udawać, że „monio”, którego domaga się młodociany przed snem, to „mlenio”, czyli mleko, które przecież już wypił. Dwa wieczory i po smoczku. Czasem żałuję, że tak się stało, bo usypianie dwójki nieustannie mówiących maluchów jest ciut trudniejsze. „Zatyczka” w dowolnej postaci przydałaby się obojgu 😉
Znów być dzieckiem..

Jak już swego czasu wspominałam, w naszym domu to Tata jest kumplem od szaleństw. Ja skupiam się raczej na „ogarnianiu” całego stada, karmieniu, pojeniu, myciu i dbaniu o tak zwany „wszechstronny rozwój”. Kiedy „razem” malujemy, wycinamy, kleimy, lepimy, układamy klocki czy puzzle, pełnię zwykle rolę moderatora raczej niż aktywnego uczestnika zabawy. Tym razem było inaczej…