Nie wiem, jak Was, Kochani, ale mnie zawsze początek listopada nastraja melancholijnie. Mimo tłumów, które omijam przecież zwykle szerokim łukiem, nie wyobrażam sobie w tych dniach nie odwiedzić na cmentarzu zmarłych bliskich. Trudno wtedy wytrącić mnie z zadumy, nie udaje się to budkom z popcornem, goframi czy watą cukrową, a nawet Kubie, który uparcie usiłuje urządzić tor wyścigowy na nagrobku swego Pradziadka. Po zmroku widok lampek rozświetlających nekropolię wywołuje dreszcz i nierzadko zwilża oczy. Emocje towarzyszące tym spacerom zostają we mnie jeszcze długo, długo po powrocie do domu. Czasem nawet na kilka dni, jak w tym roku.