Kilka naszych ostatnich wieczorów wygląda następująco: Kuba spaceruje po domu wolnym krokiem, wypatrując przedmiotów, które można pociągnąć, podrzucić, otworzyć, zamknąć lub włączyć. Lena krąży wokół niego jak satelita, to niechcący podstawiając mu nogę, innym razem czochrając czuprynę, wytrącając tym samym biedaka z równowagi. Siostrzyczka jest mistrzem pilnowania, co też braciszek robi, wszystkie ruchy skrzętnie odnotowuje, nie omieszkawszy, dzięki Bogu, wszem i wobec o nich poinformować. Daje mi to odrobinę odrobinę handikapu, aby zareagować. Niestety, rola konfidenta zaczyna jej się nudzić...
Nie mogę narzekać, Kuba nawet jest posłuszny. Kiedy trzeci raz powiem „nie wolno”, zabierając go z danego miejsca, nie wraca po upatrzony cel... przez około pół godziny. Pokój Leny jest względnie bezpieczny, choć i tak nad układanie klocków przedkłada młody odkrywca przypodłogowe listwy, zawiasy w drzwiach oraz, oczywiście zabezpieczone, elektryczne gniazda. Wieczory pełne atrakcji, nie ma co! Nie potrafię sobie wyobrazić, co by było, gdyby tak wyglądał cały mój dzień. Prawdopodobnie rzuciłabym w cholerę tę robotę. Jak to? – zapytacie. Tak to! – odpowiem. Jest bowiem takie wspaniałe urządzenie, dzięki któremu mogę w domu w miarę normalnie żyć, nie martwiąc się o każdy ruch mojej pociechy. To kojec.
Na zakup tego cuda zdecydowaliśmy się, kiedy tylko Lenka zaczęła obracać się na boki. W ciągu kilku dni jej zdolności motoryczne rozwinęły się tak mocno, że niczym tocząca się beczka w ułamku sekundy potrafiła pokonać dystans kilku metrów, kończąc zwykle swój bieg na kącie prostym pomiędzy zimną podłogą a kuchennymi szafkami. Wybór padł na kojec z siatką o powierzchni metra kwadratowego, jak przystało na studentów - najtańszą opcję bez bajerów za około 200 zł. Niemałe ustrojstwo zajęło zaszczytne miejsce pomiędzy salonem a sypialnią, w centralnym punkcie mieszkania. Stoi tam i dziś.
Lenka nie miała najmniejszych kłopotów z zaakceptowaniem swojego nowego lokum. Szybko na twardą podłogę rzuciliśmy ochronny materacyk (pianka 2 cm i pokrowiec uszyty przez Babcię), aby już absolutnie nic jej nie zagrażało. Nowy pokoik, bo najwyraźniej tak potraktowała sytuację nasza milusińska, powoli zapełniał się zabawkami, a ona spędzała w nim czas, robiąc podręcznikowe postępy i zjadając kolejne skarpetki :)
Dzięki okrągłym uchwytom (służącym fantastycznie również jako gryzaki) i ogromnemu pluszowemu misiowi, którego wrzuciłam jej któregoś razu dla towarzystwa, pierwszy raz podciągnęła się i stała właśnie tam. Od tamtej pory wielką frajdę przynosiło jej rzucanie się na elastyczne siatkowe ścianki oraz próby przejścia z jednej strony na drugą, do skutku. Niejednokrotnie po takiej szalonej zabawie zdarzało jej się tam zdrzemnąć. Na pewnym etapie przestała wręcz sypiać w łóżeczku. Każda próba przeniesienia kończyła się fiaskiem.
Przeprowadzka do jej prawdziwego pokoiku, domeny dużych dziewczynek, parę tygodni przed narodzinami Kuby, sprawiła, że kojec na ten krótki czas zniknął, a miejsce po nim zionęło pustką... ale nie na długo.
Pierwsze próby zaznajomienia młodego z wysłużonym już nieco siatkowym boksem okraszone były marudzeniem, kwękaniem, a nawet krzykiem. Szybko jednak Pan Głośny zrozumiał, że nie ze mną te numery i poddał się. Zwłaszcza że, jak się okazało, miejscówka wcale nie jest taka najgorsza: i mama, i tata, i latająca Lena w zasięgu wzroku, zabawek pod dostatkiem, nie to co w łóżeczku. Inaczej niż w leżaczku, nic nie krępuje ruchów. Nie bez znaczenia dla procesu adaptacyjnego była siostra, która nauczyła się sama („mamusiu, asekuruj mnie!”) wskakiwać do kojca i pokazywała bratu najlepsze zabawki. Od początku nie było mowy, aby Kuba w kojcu zasnął. W tym celu zdecydowanie wybiera łóżeczko, ku naszej radości, w końcu kojec stoi w sypialni, a łóżeczko w jego pokoju.
Zdaję sobie sprawę z tego, że stosowanie kojca ma swoich przeciwników. Ich głównym argumentem jest ograniczanie wolności, poczucie odosobnienia, wyobcowania. Kiedy umieścimy urządzenie w odpowiednim miejscu, a należy dodać, że nie jest bardzo ciężkie i swobodnie można je przenosić, nawet z dzieckiem w środku, zapewnimy kontakt wzrokowy z domownikami, dla bezpieczeństwa dziecka nie ma lepszego rozwiązania. Nie jestem psychologiem, ale na przykładzie Lenki i Kuby mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że „trzymanie dzieci w kojcu” nie ma absolutnie żadnych negatywnych skutków.
Gorąco polecam zakup kojca wszystkim, którzy mają na niego miejsce. Należy go jednak nabyć odpowiednio wcześnie, kiedy tylko dziecko zacznie się obracać. Jeśli już opanuje dom i będzie się po nim swobodnie przemieszczać, zastosowanie kojca może rzeczywiście stać się w jego odczuciu próbą ograniczenia swobody, a trudności z akceptacją nowego stanu rzeczy mogą być nie do przejścia. Jeśli jednak wstrzelimy się w odpowiedni moment i postaramy (nawet kosztem kilku kwęknięć jak u Kuby), a nie poddamy bez walki (bo nasz maluch "nie lubi kojca"), szybko okaże się, że czuje się tam jak u siebie.
Zdjęcia: Twórca
Kuba:
za duże rajstopy - Kolorino
gwiazdorskie body - prezent
Rodzicielko, zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości tematu…również mamy bardzo pozytywne doświadczenia z kojcem. W porę postawiony i w porę odstawiony jest frajdą i dla mamy i dla brzdąca…
ściskamy świątecznie!
Zdjęciami będę się zachwycać do znudzenia 😉 Kojec również syn mój uwielbiał – teraz jest już bardzooo mobilny a tak mała przestrzeń go bardzo ogranicza więc po protestach w piwnicy leżakuje i czeka na kolejnego użytkownika. A Lenka malutka przesłodka i jakie już długie i piękne włoski miała 😉 Kuby oczy i uśmiech powalają.
Uwielbiam Twoje zdjęcia… Są tak niesamowite, piękne i klimatyczne, że aż napatrzeć się nie mogę i oczu oderwać:) Cudne masz dzieciaki:) Pozdrawiam Was cieplutko:*
Witam, ja też jestem zdania, że kojec to kapitalny wynalazek 🙂 Mój Florek to „żywe srebro”, a niestety większą część dnia spędzam tylko we dwójkę … kojec zdecydowanie ułatwił mi życie 🙂
ile maa Lena na zdjęciu z kucykiem?? bo ma już takie długaśne włosy….:)
Niestety, u nas zupełnie się nie sprawdził. Mój Kuba im starszy tym głośniej wyje i protestuje przed zamykaniem go „w więznieniu”.
Dodam, że kojec pojawił sie u nas ok. 4 miesiąca, a teraz syn ma 11.