Jedynym okresem w moim życiu, w którym przejawiałam skłonności do gromadzenia przedmiotów, była podstawówka. Osiem lat to dość czasu, aby półki w regale uginały się pod ciężarem przeróżnych pamiątek ze szkolnych wycieczek i kolonii, wśród których najcenniejszymi były: kamień z Gór Świętokrzyskich, gliniany mnich na beczce wina z Zakopanego i łoś-skarbonka z Krakowa. W ozdobnej szkatułce drzemały w hurtowych ilościach minerały na rzemykach i drewniane koraliki. Co się z nimi stało – nie mam pojęcia. Kiedy w pierwszej klasie liceum poznałam Twórcę, jego negacyjne podejście do wszelkich bibelotów, poparte obszernym i zaiste racjonalnym wyjaśnieniem, wpłynęło na mnie na tyle silnie, że pozbyłam się wszystkiego, czego jedynym zadaniem jest zbieranie kurzu. Od tamtej pory gromadzę wyłącznie książki, z których te najlepsze lubię mieć na własność, i oczywiście zdjęcia. Te ostatnie nie zajmują dużo miejsca, wszystkie leżą grzecznie na twardym dysku, czasem wyciekają do sieci, nie mają jednak dziwnej tendencji do odbijania się na papierze. Czytaj dalej…
Wpisy z kategorii: Mama się mądrzy
Historia pewnego chomika
Babciuniu! Dziadziuśku!
Za oknem pierwszy śnieg zamienił się w zacinający deszcz, chłód niemal czuć przez szybę. Postanowiliśmy ogrzać się trochę zdjęciami ze spaceru, na którym nieświadomi byliśmy jeszcze, że żegnamy się ze złotą jesienią. Oglądanie zdjęć to jedna z ulubionych czynności Lenki, jest bowiem doskonałą okazją do opowiadania ze szczegółami, co każdemu z nich towarzyszyło. Kuba też nie odmawia, siedzi wtedy na swoim ulubionym miejscu, czyli maminych kolanach. A że ostatnie liściaste wyjście doszło do skutku dzięki asyście najdroższej Babciusi, naszły mnie okołodziadkowe refleksje.
Rodzicielka na shoppingu
OK, przyznaję się bez bicia – uwielbiam zakupy. Choćby nie wiem ile woltów przepłynęło przez mój mózg z polecenia Twórcy, podejrzewam, że nigdy się to nie zmieni. Wraz z narodzinami Lenki zmieniła się jednak zasadniczo zawartość toreb, które przynoszę do domu po powrocie z centrum handlowego. Za każdym razem, kiedy usiłuję wzbogacić swoją szafę o coś, co sprawi, że będę wyglądać trochę bardziej na czasie, kończy się tym, że całe wychodne mitrężę na działach dziecięcych i ostatecznie zapominam, po co przyszłam. Kiedy pojawił się Kuba, zrobiło się jeszcze gorzej, bo ubieranie małego mężczyzny to… cóż począć, jeszcze większa radocha! Swoją drogą, dla Leny też bardzo często wybieram ciuszki z metką „for boys”. Dlaczego? Czytaj więcej…
Liście lecą z drzew, liście lecą z drzew
Ile razy w ciągu doby moja dwuipółlatka jest w stanie zapytać „jaki?” i „dlaczego?”, nie wiem. Próbowałam się ostatnio dowiedzieć, ale chyba kiepski byłby ze mnie statystyk, bo poddałam się około dziesiątej przed południem. Doliczyłam do osiemdziesięciu siedmiu, więc sami rozumiecie. A w domu to jeszcze pół biedy, wszystko jest tu przecież dawno zdejakowane i zdedlaczegowane. Wyobraźcie sobie, co się dzieje, kiedy wychodzimy… Czytaj więcej…