OLYMPUS M.45mm F1.8
f/1.8, ISO400, 1/500 s.
Długo zastanawiałam się nad tytułem tego wpisu i ostatecznie chyba całkiem nieźle to sobie wymyśliłam. Wyszła przy okazji mała prowokacja i świetna okazja do zdementowania pogłosek, jakoby Lena i Kuba spodziewali się małego braciszka lub siostrzyczki. Otóż nie spodziewali i nie spodziewają się, tym niemniej ich mama w te wakacje otworzyła swoje serce dla... hmmm... dla nowego aparatu, który świetnie sprawdza się jako namiastka niemowlęcia. Jest całkowicie ode mnie zależny i nierzadko znajdziecie go przy mej przy piersi, a odkąd się poznaliśmy, jesteśmy nierozłączni :) Niechże jednak zacznę od początku.
Jakiś czas temu poczułam, że fotograficznie czegoś mi brakuje. Straciłam zapał do zdjęć, rozleniwiłam się. Być może dlatego, że przez wiele miesięcy wciskałam te same nikonowe przyciski, spoglądałam przez te same obiektywy...? Tak czy inaczej straciłam tę radość i zapał, z którymi zaczynałam bloga. Postanowiłam więc poszukać nowego aparatu. Pod wpływem nagłego impulsu sięgnęłam po Canona 5D. Dlaczego? Dlatego że Canon to nie Nikon :P Poza tym leżał akurat w domu niepotrzebny, więc bezczelnie go podwędziłam. A że 5D to pełna klatka i plastyka obrazu, no i te zniewalające kolory... magia zadziałała, były fajerwerki i motyle w brzuchu. Niestety, nie na długo.
Pewnego słonecznego dnia, podczas długiego spaceru wywiązała się, jak to bywa z mężem, konstruktywna dyskusja. Rafał słusznie zauważył, że w zasadzie przestałam używać, ba, nawet nosić prawdziwy aparat i na spacerach fotografuję już wyłącznie iPhonem. Nie sposób było się z nim nie zgodzić, bo w tamtym czasie Canon od ponad tygodnia leżał rozładowany. Doszliśmy do wniosku, że stał się bezużyteczny z powodu swojego dużego kalibru. Z dwoma obiektywami waży prawie 2kg i nie mieści się w żadnej zgrabnie wyglądającej torbie. Samo to jest na tyle zniechęcające, aby nagminnie zostawiać go w domu. Nie dość, że nie byłam w stanie na co dzień mieć go przy sobie, to jeszcze nie przystawał kompletnie do mojej mobilnej codzienności, w której do komputera zdecydowanie dalej niż do telefonu... iPhone tymczasem w każdych warunkach, w ciągu kilku sekund jest w stanie robić rzeczy, które z Canonem zajmowały mi dziesiątki minut, jeśli nie godziny. Komórka hop z torebki, zdjęcie, Instagram, filtr, publikuj. To krócej niż zgranie zdjęć z karty, niż samo wyjęcie karty z aparatu! Niepostrzeżenie urzekła mnie lekkość fotografii telefonem i w całej tej historii był to pierwszy moment, w którym faktycznie na nowo poczułam radość z fotografowania. Przestał mi przeszkadzać brak rozmycia tła i szerokie pole widzenia, zaczęłam na nowo się uczyć i to też bardzo mnie inspirowało.
Niestety sam telefon to też nie to. O ile Instagram przyjmie wszystko, nigdy nie odważyłabym się na standardowy wpis z kadrami wyłącznie z iPhona. Nie ze względu na kadry, bynajmniej :) Prawda jest taka, że po zgraniu do komputera zdjęcia wyglądają... jak z telefonu. To nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Abstrahując od bloga, nie chciałabym powierzyć wszystkich naszych najcenniejszych wspomnień wyłącznie aparatowi w telefonie.
Od słowa do słowa (tak, wciąż jesteśmy na spacerze, to był długi spacer ;)), zaczęliśmy rozważać Olympusa. Tak, w naszej rodzinie, oprócz Nikonów i Canonów, fotografuje się jeszcze Olympusami :) Tymi ostatnimi Rafał zachwycał się już od kilku miesięcy i nawet zdarzyło mi się kilka razy mieć w rękach zacny egzemplarz tej marki, przede wszystkim na nartach i po nartach. Oberwałam nawet przy okazji komentarzem o torebce nie pasującej do butów :P Nie rozpatrywałam jednak bezlusterkowca, nawet najlepszego, jako alternatywy dla lustrzanki, choć przecież zdjęcia można nim robić równie piękne...
Tak oto, po naszej dyskusji, bez większego przekonania sięgnęłam po Olympusa E-M10. Z obiektywem Zuiko 17 mm F 1.4 jako alternatywą dla iPhone'a i 45 mm F 1.4 dla Canona z 85 mm. To był bilet w jedną stronę. Gdybym pisała ten post dwa miesiące temu, byłby pełen euforycznych wyrażeń, achów, achów i wykrzykników. Po dwóch, trzech podejściach do zdjęć, wiedziałam, że ciężko będzie się rozstać. Dziś fala endorfin nieco opadła, a ja wciąż nie wyobrażam sobie robienia zdjęć innym aparatem.
Może i wygląda niepozornie, ale E-M10 zaspokaja wszystkie moje potrzeby. Dzięki wbudowanemu Wi-Fi mogę połączyć się z telefonem i w ciągu kilku minut wrzucić zdjęcie z aparatu na Instagram, ale to samo zdjęcie z Instagramu mam również na karcie, w bardzo wysokiej jakości, w RAWie. Do tego aparat jest malutki i lekki - z dwoma obiektywami waży dokładnie o kilogram mniej niż sam korpus Canona. Do tego ma niesamowicie celny i szybki autofokus, ekran dotykowy, wszelkie tryby manualne, bardzo niskie i "analogowe" szumy na wysokim ISO... Lista zalet jest ogromna. I zawsze mogę podkraść Rafałowi jakiś fajny obiektyw :)
Od tego wpisu wszystkie zdjęcia są z Olka i, obserwując Wasze komentarze, tylko utwierdzam się w przekonaniu, że to była dobra decyzja :) Tym lepsza, że przecież dopiero się uczę. Teraz mam aparat (dosłownie!) zawsze przy sobie i mogę użyć go, kiedy (i jeśli!) tylko zechcę. Zyskałam oddech, którego potrzebowałam i dzięki któremu blog najbardziej się zmieni. A już niedługo, zgodnie z obietnicą blogowej użyteczności, będę miała fotograficzną niespodziankę ;)
I
Lena:
kurtka - Mango Kids (ciągle jeszcze sale)
spodnie - C&A
buty - Zara
Kuba:
bluza - C&A
dżiny - C&A
buty - Bartek
II.
Lena:
kask - Abus
bluza - Mali
koszulka - Kollale
spódniczka - Kids on the Moon
buty - Bartek
Kuba:
kask - Uvex
sweterek - Mango Kids (sale)
bluzeczka - Zara
spodenki - Mali
buty - Bartek
hulajnogi - MiniMicro
PS. A jeśli macie fajne zdjęcia z wakacji i planujecie wydruki, łapcie kupon zniżkowy na fotoksiążki od Printu :)
Przypominam Ci: (cyt.) to nie aparat robi piękne zdjęcia :))) Masz niesamowite oko i tyle.
Dokładnie! Najlepsze mamowe oko w sieci 🙂
Bardzo to miłe 🙂 Dziękuję! :*
a czy zdjęcia z Warszawy też robiłaś Olympusem? one najbardziej mnie urzekły 🙂 zaczynam się bardziej interesować fotografią, bo też zdjęcia z telefonu przestają mnie zadowalać jako sposób na uwiecznienie pięknych codziennych chwil 🙂 taki lekki super aparat byłby wybawieniem.
Tak 🙂 Od lipca zdjęcia na blogu to wyłącznie Olek 🙂
Mam pytanie odnośnie ubrań z Mango. Jaka jest rozmiarówka zaniżona jak np. w Smyku, czy zawyżona jak w h&m? Dzięki za podpowiedź, o wyprzedażach w Mango, fajne tam jeszcze rzeczy zostały, a nigdy nie zamawiałam więc pytam o rozmiarówkę.Pozdrawiam Ola M.
Cóż, z mojego doświadczenia wynika, że niestety, ale rozmiarówka jest bardzo niespójna. Sweterki chłopięce, które mamy, w tym samym rozmiarze są duuuużo mniejsze niż longsleeve’y. T-shirty Lenki i bluzy 110 są jak 104 H&M, ale kardigan na 104 jest jeszcze dobry. Generalnie loteria. Do tego dochodzą za długie rękawy. Rozmiarówka to chyba największa wada Mango Kids, niestety, bo ubranka mają świetne.
Jestem niepocieszona. Więcej takich cudaków to byłoby dopiero coś! 😉
a mnie interesuje ten kupon konkursowy, niestety strona się nie wyświetla 🙁
PS. zdjęcia cudne!
Rzeczywiście! Już działa 🙂
Zdjęcia cudowne., dzieci urocze 🙂
Ja jednak do końca nie zgodzę się z osobami, które uważają, że nie aparat robi zdjęcia. Fakt: trzeba mieć dobre oko, umiec uchwycić odpowiedni moment, ale aparat również dużo daje, bardzo dużo. Czytam dużo książek o fotografii, oglądam zdjecia robione w tym samym momencie różnymi aparatami i różnice są kolosalne.