Odkąd w roku 2000 zaczęliśmy z Twórcą razem chodzić, chodzimy nieustannie. W liceum przeszliśmy miasto wzdłuż i wszerz, na studiach każdy bezdeszczowy dzień kończyliśmy spacerem. Na paryskich chodnikach schodziliśmy buty, na lizbońskim bruku stopy, a na tatrzańskich szlakach kolana. Kiedy nosiłam Lenę w brzuchu, pięciokilometrową przechadzką w trzecim miesiącu o mało nie doprowadziliśmy do tragedii. Wraz z pojawieniem się dzieciaków częstotliwość naszych pieszych wycieczek spadła drastycznie. Bo obowiązków więcej, czasu mniej, a wyjście z nimi to niemal przedsięwzięcie. Bo po 22:00 śpią, a o tej porze w lecie spacerowało się zawsze najprzyjemniej…
Byle do wiosny!
lenaikuba
, 29 listopada 2012
Dodaj komentarz